Ile potrzebuję wziąć od świata, aby stać się sobą?
Ile potrzebuję znaleźć w sobie?
Ile potrzebuję się oduczyć, aby stać się sobą?
W mitach bohater po długiej podróży wraca do domu. Okazuje się, że wszystko już tam było i zdawałoby się, że cała ta podróż nie była konieczna, ale szkopuł tkwi w tym, że to dopiero w podróży bohater/ka uczy się, jak korzystać z tego, co jest w zasięgu ręki. Podróż jest nieodzowna. Powrót także.
Moim punktem wyjścia, do którego ciągle wracam, jest moje odosobnienie, moje bycie obok głównego nurtu, mój brak potrzeby uczestniczenia w doświadczeniach ogółu. Do tych predyspozycji życie dokooptowało mi jednak moją otwartą naturę, która przyciąga wiele życzliwych mi osób, które szczerze pragną kontaktów ze mną i szczodrze mnie obdarowują – tak metafizycznie, jak i materialnie. Jak to pogodzić?
Czasami przeginam w jedną stronę, innym razem w drugą.
I w jednym, i w drugim potrafię się pławić jednocześnie tęskniąc do tego, czego akurat nie ma.
Postanowiłam w ciągu dnia odkładać telefon i nie zaglądać do niego. Jeśli mi nie wyjdzie, to poproszę o ukrycie go.
Dziś w ten sposób spędziłam piękny dzień nad Głęboczkiem. Było jak za dawnych lat, czyli jakieś 20 lat wstecz.
No…
I właśnie tak to się odbywa.
Poszłam do sypialni, aby w samotności popisać – w końcu popisać na Wieśniaku.
Moja samotność trwała 10 minut, po czym zjawił się Mężczyzna z całym arsenałem swojej metafizyki i powiedział: Jak ja uwielbiam obok ciebie siedzieć!
No i jak z tym dyskutować?
Autorką zdjęć jest Maja Wojtczak, zdjęcia powstały podczas spotkania Półkowniczek 10 lipca w Teatrze Węgajty. Przygotuję odrębny wpis ze swoim tekstem, który czytałam tego dnia.
Z kolei moja stylówka jest owocem przegięcia w stronę la dolce vita, które miało miejsce na początku miesiąca, w Sopocie. Tak, w Grandzie. Ten krótki wyjazd jest także wart odrębnej foto-relacji.
Dodaj komentarz