6 czerwca, na spontanie, podjechaliśmy rowerami na dworzec w St. Jabłonkach, zapakowaliśmy się z nimi do pociągu i po trzydziestu minutach byliśmy już w nowo powstałej (bo zrewitalizowanej) dzielnicy Olsztyna – byłych pruskich koszarach niedaleko jeziora Długiego.
Olsztyn pięknieje z roku na rok, a ostatnio dużo się dzieje wokół jezior. Tylko 3 km od starego miasta jest już okazały las miejski z jeziorem Długim właśnie i meandrującą Łyną. Wysokie drzewa, kajaki – przypomniał mi się Spreewald.
Nad jeziorem Ukiel MMM koniecznie chciał chillować z lampką wina. Usiedliśmy więc na tarasie nowego czterogwiazdkowego hotelu. Manager restauracji zagłuszał dochodzące z sitowia odgłosy ptaków muzyką z zamontowanych na zewnątrz głośników oraz – ku pogłębieniu efektu – soundcheckiem weselnej kapeli: “Już mi niosą suknię z welonem…”.
Niestety na wycieczkę rowerową MMM nie założył swoich klapek Chanel za 500 zł.
No i nikt na nas nawet nie spojrzał. Zapakowaliśmy swoje zabawki i pojechaliśmy szukać szczęścia wśród gawiedzi na drugim brzegu. O dziwo jest tam fajny, nowiutki lokal z obowiązkowymi fotelami z europalet. Robią własną lemoniadę, dają całkiem dobre wino, gofry i frytki. Jest piękny widok na jezioro no i jest luzacki bounce. MMM wytrzymał tam 10 minut, po czym ogłosił, że zaraz zwymiotuje.
Na tym skończyła się moja wycieczka do cywilizacji i pojechaliśmy z powrotem do lasów.
Nie zapominajcie: these are the good old days!
Dodaj komentarz