Ale długo mnie nie było.
Zapadłam się trochę w siebie czy też w sobie…
A było to tak, że była u mnie Ania z Poznania, a potem przerabiałam to, co nam się pojawiło.
Następnie miałam kilka dni w potencjalnej samotności, która jednak okazała się samotnością w realiach budowlanych, a potem już przygotowywałam siebie i Pałac na przyjazd kolejnego gościa, o którym będzie w innym wpisie. Dodatkowo, codziennie odrabiałam zajęcia domowe z naszej grupy Abundance według Deepaka Chopry, które niejednokrotnie wyczerpywały moje pensum introspekcji i pisania o sobie. Byłam mocno zanurzona w doświadczaniu i nie był to czas na opisywanie, na zamykanie w słowach.
No i znaleźliśmy się tutaj, w początku czwartku 9 lipca.
Wspólne dni z ostatnim gościem nadal we mnie wybrzmiewają.
Ciekawa sprawa – to, co zadziało się na polu dwa tygodnie temu, kiedy zdecydowałam się na pozostanie w domu, nadal jest w toku.
To jeszcze się nie domknęło. Przewrotnie jednak jest to domknięcie procesu ostatnich pięciu lat.
A więc domknięcie się domyka.
Jest też tak, że dostałam to, o co prosiłam pięć lat temu.
Przyszło od osoby o innej twarzy, niż sądziłam, i o wibracji odpowiadającej moim aktualnym wibracjom.
Było więc rozkosznie! Niebawem pokażę Wam kilka zdjęć.
Czuję się tak, jakby schodził ze mnie high, na którym byłam przez całe życie.
Działanie kilkudziesięcioletniego ćpania danego koktajlu biochemicznego stopniowo wygasa.
Może i dobrze, że stopniowo, bo by mnie znokautowało?
Nagle klaruje mi się spojrzenie i wyłaniają się inne obrazy oraz nowa ocena/interpretacja sytuacji.
Już kilka lat temu zwykłam mawiać, że rodzina dysfunkcyjna daje kobiecie w posagu okulary, przez które nie widać przemocy.
Kobieta zanurzona w przemocy nie pojmuje w czym się znajduje, ponieważ jest to to, czego doświadczała w codzienności i tak zwanej rodzinie.
Jest przecież jak u mamy…
Dziś jest ostatni dzień w mojej grupie Abundance.
Where do we go from here?
Jak na razie życie zaprowadziło mnie na Wycieczkę Bohaterki przez leśne i polne drogi, hen do Dębinki.
Zobaczcie, jaki miałam wczoraj dzień:
Zaczęło się niewinnie od tego, że o 16. miałam termin u dentysty w Iławie. Choć miałam wielką ochotę pozostać w tych oto szpilkach z Florencji, ostatecznie założyłam jednak buty na niższym obcasie. Nie żeby od razu sportowe. Założyłam eleganckie a bardzo wygodne czółenka – też z Włoch.
Po wizycie u dentysty wpadłam na pomysł, aby podskoczyć po sery owcze do nowego miejsca, czyli Dębinki gdzieś w okolicy Miłomłyna.
Nigdy tam nie byłam, więc nastawiłam nawigację i wyruszyłam w drogę.
Na ostatnim odcinku, po kilkuset metrach na tej oto polnej drodze, spotkałam umęczonych i ubłoconych rowerzystów, którzy szczerze odradzali dalszą przeprawę wyrażając obawy, że mogłabym zakopać się w błocie. Zawróciła więc, a cała atmosfera tej akcji bardzo przypominała mi Dzień Patti Drew. Ojej, czy ja teraz będę ponownie przeżywała te pięć lat???
Zawróciłam i pojechałam drogą okrężną przez Miłomłyn, która na ostatnim odcinku wcale nie odbiegała mocno o tej poprzedniej.
Ten objazd kosztował mnie dodatkowe 40 minut jazdy.
Nad drogowskazem złowieszczo zbierały się chmury…
Okazało się, że miejscowość jest położona niezwykle malowniczo nad Kanałem Ostródzko-Elbląskim.
Stąd miałam jeszcze 2 kilometry, aby dotrzeć tu:
Rozpętała się ulewa.
Sprawnie przepłynęłam przez gliniaste podwórko w swoich włoskich, brązowych czółenkach i dotarłam do samochodu.
Byłam pewna, że pamiętam drogę powrotną przez wieś, lecz zwątpiłam w swoje umiejętności orientacyjne, kiedy na środku drogi, która wydawała mi się drogą do domu…
Nie pozostało mi nic innego, niż zaśmiać się w głos.
Wyruszyłam spod dentysty o 16.30, a była już 18.30. Ja nadal tkwiłam w Dębince.
Czyżbym miała tam już pozostać???
Gdzie jest wyjście z tego zaklętego, błotnistego labiryntu?
Zdradzę Wam, że wyjście było dokładnie tam gdzie stałam, lecz trzeba było poczekać na – hm – okienko czasowe w czasoprzestrzeni.
Kiedy ono nadeszło, kiedy krowy przeszły z obejścia na pastwisko, gospodarze ponownie otworzyli drogę, a ja mogłam kontynuować swój powrót do domu.
Dodaj komentarz