Jest czwartek, godzina 21.30.
W ostatnich miesiącach o tej porze zwykłam już spać. Wczoraj też.
Dziś po 20. skończyłam sesję jogi online i zamiast pójść do wanny, zeszłam do kuchni.
Rzecz niebywała.
Pozmywałam naczynia.
Siedzę tu od 40 minut i próbuję zrozumieć, na co mam teraz ochotę. Co chciałabym robić?
Nie przyszło mi nic do głowy oprócz jedzenia chipsów i wypicia herbatki ziołowej, oczyszczającej, która została mi jeszcze po hardocore’owej sesji masażu u Buddysty, która to sesja wprowadziła moje ciało w pamięć takiego bólu, że przez kilka dni miałam trudności nie tylko w poruszaniu się, lecz nawet w leżeniu i spaniu. Skóra, powięź, tkanki – wszystko krzyczało. Dotyk materiału na skórze wydawał się nie do zniesienia. Chciałam przestać istnieć, ale lekcja polegała na tym, żeby w końcu czuć.
Tak jakby moje ciało ożyło i nagle oszalało.
Zwarcie w systemie.
Uwolnienie napięć i blokad ma to do siebie, że czujesz wszystko – i dobre i złe. Dlatego wiele osób woli nie czuć wcale albo jak najmniej.
Żeby mnie jakoś ratować, Buddysta przyjechał do Pustelni z wielką butlą z tlenem i kazał oddychać czysty tlen, aby wspomóc komórki w oczyszczaniu. Dostałam także serię zastrzyków homeopatycznych, co – jak możecie sobie wyobrazić – było już istną torturą. Na koniec przepisano mi mieszankę ziół, którą musiałam sama skompletować w sklepie zielarskim na olsztyńskiej starówce, a że ilości każdego ze składników były ogromne, herbatkę mam do dziś i właśnie się kończy. Tamta sesja była w lutym 2018 roku, chwilę przed Walentynkami. Rok temu o tej samej porze odezwał się mój psoas i z wielką trudnością dojechałam na zajęcia we Frankfurcie nad Odrą, gdzie przyszło mi prezentować fragment mojej rozprawy doktorskiej. Wrażenie w ciele było takie, jakby ktoś złamał mnie w połowie – w lędźwiach. Byłam już po lekturze kilku tekstów Aleksandra Lowena i wiedziałam co oznacza to odcięcie.
I w poniedziałek znów się odezwał.
W poniedziałek, kilka godzin przed moją pierwszą w życiu lekcją wokalu, gdzie miałam wydobyć z siebie własny głos.
Ten psoas.
Lekcja wokalu przebiegła fantastycznie, po czym w nocy przeszła przeze mnie kula bólu. Przegryzała się przez moje tkanki niczym Pacman przez labirynt tabletek – od miednicy i lędźwi, gdzie jest umiejscowiony mięsień psoas, aż po szyję, gdzie napięcia były tak silne, że powodowały trudności w oddychaniu. Starałam się być obecna i uważna obserwując swoje myśli i obrazy, które do mnie przychodziły. Ból wędrował, a miejsca, które opuszczał, stawały się miękkie, żywe i wibrujące. To właśnie to uczucie bąbelków szampana w ciele, którego po raz pierwszy doznałam w 2016 roku, gdy zostałam sama w domu. Gdy było juz po wszystkim – a poszło dość sprawnie i szybko – cała wibrowałam. Znam to doskonale. Koncerty gongów wprawiają mnie w ten stan. To stan głębokiego odprężenia i rozluźnienia.
Ciało jest fascynujące.
Ciało jest wolne i zniewolone jednocześnie.
Zniewolone – ponieważ nosi zapis napięć naszych oraz naszych przodków (przekazywanych poprzez pamięć komórkową).
Wolne – ponieważ – raz ożywione – będzie jak przewodnik i będzie pokazywało, którędy prowadzi droga rozwoju.
W tym przewodnictwie ciało nie podlega ograniczeniom umysłu i za nic ma sobie jego egotyczne zakazy dotyczące obyczajów i norm kulturowych.
Ciało jest nośnikiem i wykonawcą podświadomości. A ona wie wszystko i nie da się oszukać.
Spróbuj ją oszukać, a odezwie się ciało.
I ja mam tego już po dziurki w nosie.
Wyszłam z obrazka.
Poza ramy.
Dodaj komentarz