Tydzień temu kupiłam nowy materac do sypialni – dobry materac z fachowego sklepu producenta. Odpływam na tym materacu w inne sfery, potrafię oddać ciężar i rozluźnić się jak rzadko kiedy. Ostatnio odpłynęłam tuż przed 20. i spałam do rana.
Nadchodzi grudzień, miesiąc który kiedyś ceniłam za to, że oczekiwanie było w nim radosne i prowadziło do spełnienia.
Okraszałam je sobie lampkami, świeczkami, pierniczkami i amerykańskimi kolędami.
Kiedy spełnienie nadeszło długofalowo i nie trzeba było na nie czekać, przestałam cieszyć się grudniem a zaczęłam cierpieć już po całości, przez cały rok.
Rozczepione aspekty mojej osobowości dryfowały gdzieś w świecie i nie miałam na nie wpływu. Mogłam robić tylko to, co dotąd: czekać.
Ale to nie był grudzień i spełnienie nie nadchodziło.
Nadchodzi grudzień.
Siedzę na kanapie przed kominkiem, do którego nie mam jeszcze drewna, i patrzę na stuletni, odrestaurowany kredens.
Z głośników płyną tamte amerykańskie kolędy w wersji jazzowej na pianino. Mam uczulenie na pierniczki, palą się świeczki – w złotej gwieździe na tealight’y, jeszcze z tamtych czasów.
Ogrom zasobów mam z tamtych czasów. Przenosiłam je mozolnie w snach na niewygodnym materacu, aż przetransportowałam wszystkie i mieszkanie było puste.
W środę wróciłam do niego, do w pełni umeblowanej wersji z całym zestawem innych rzeczy, których już nie chcę ze sobą targać.
Zostawiłam to w ciepłym, przytulnym gabinecie w Olsztynie.

Był taki moment w Dreźnie, było to w niedzielę tuż przed odjazdem z hotelu, kiedy usiadłam w fotelu ze świadomością, że wszyscy już odjechali i że ja zaraz sama opuszczę to miejsce i samotnie udam się na dworzec, skąd pojadę do Wrocławia. I w tej chwili wiedziałam, że wszystko się zbiegło w jednym punkcie i zaczyna się integrować i że już nie będzie czekania.To był magiczny ułamek sekundy z widokiem na odbudowane stare miasto za rzeką. Dokładnie tydzień później – być może nawet co do godziny – jeszcze raz odwiedziłam ciemne, zimne miejsce. Zabrałam siebie stamtąd, a kiedy później znów otworzyła się ta przestrzeń, ja tam nie weszłam.
Nadchodzi grudzień i będzie to pierwszy grudzień w tym domu, w którym już na nic nie będę czekała.
Są pewne punkty na jego mapie i one nastaną w swoim czasie. Będę potrafiła się nimi cieszyć w danym momencie i będą one spektakularne.
Pomiędzy punktami jest spiralna energia, która płynie coraz swobodniej.
Dziękuję swojej Kosmicznej Rodzinie za wspólną drogę i doprowadzenie mnie tutaj.
Dziękuję sobie za podjęcie największego i najbardziej przerażającego wyzwania so far.
Jestem gotowa na to, co idzie.
To chyba idzie z Zachodu.
Ja już tu ostatnio pisałam, że nie wracam do Polski.
Dodaj komentarz