Nigdy nie myślałam o sobie jako o osobie kreatywnej.
Serio!
Pamiętam, że mój ukochany Brat wielokrotnie wyrażał swoje zdziwienie a propos mojego zawodu tłumaczki. Nie mógł zrozumieć, że osoba tak kreatywna i o artystycznej duszy wykonuje tłumaczenia pism procesowych, tabelek, kalkulacji. Dziwił się, jak ja znoszę takie nudy.
Z mojej perspektywy wyglądało to inaczej.
Ja po prostu od zera, w nowym dla mnie kraju, wymyśliłam i zbudowałam sobie swój biznes.
I to mnie kręciło. Nowe branże, nowi klienci, ciągle nowe treści i nowe modele biznesowe, które sobie wymyślałam.
To mnie totalnie bawiło! Owszem, trafiały się nudne teksty, ale wcale nie tak często. Po prostu dbałam o to, żeby mieć ciekawych klientów i zlecenia, które będą mnie czegoś uczyły.
Uczyłam się codziennie!
Dzisiaj widzę, że na tamten moment właśnie w taki sposób wykorzystywałam źródło swojej kreatywności.
O duszy artystycznej jednak nie chciałam słuchać, bo w ogóle się z tym nie identyfikowałam.
Aż tu nagle nadszedł 2014 rok, kiedy dość mocno zapadło się moje wcześniejsze, zabiegane życie, a ciało zmusiło mnie do odpoczynku.
Kobieta, która prowadziła wtedy mój proces uzdrowienia fizycznego, spojrzała w wyniki badań i rzekła: ma pani nawalone, jak w torbę dziada!
Nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać. Ten bon mot jednak pozostał ze mną do dziś.
No więc miałam nawalone – organizm zatruty i na skraju wytrzymałości. Z psychiką nie było lepiej.
Moja nieświadomość mojej nieświadomości niczego nie usprawiedliwiała.
Byłam kłębkiem problemów psychologicznych, do których rozwiązywania zmusiło mnie ciało – na początek poprzez nietolerancję glutenu i nabiału krowiego.
A więc rozwinęłam w sobie alergie na to, co lubiłam najbardziej i czym zażerałam swoje emocje.
Z dnia na dzień musiałam odstawić te produkty.
Z dnia na dzień zaczęło się do mnie dobijać to, co zagłuszałam kompulsywnym jedzeniem.
Pierwsza wizyta u terapeutki była kwestią czasu…
Od 2012 roku nie jem glutenu, drożdży ani nabiału krowiego. Zdarzają się wyjątki (głównie we Włoszech), które czasami muszę odchorować, choć wcale nie zawsze.
Od tego czasu uczę się kontaktu ze sobą oraz stawiania czoła myślom, wspomnieniom i emocjom, które się pojawiają.
Nadal łapię się na tym, że przed czymś uciekam i reaguję automatycznie – np. złością, której nie wyrażam na zewnątrz, lecz którą kieruję do siebie.
Rozpoznawanie tych mechanizmów jest jak labirynt i potrzebna jest ogromna szczerość wobec siebie samej, bo wielokrotnie wnioski nie są zbyt chlubne.
Ale robię to i dobrze mi idzie.
I oto dotarliśmy do sedna tego wpisu.
Puenta jest taka, że zadziwiłam samą siebie odkrywając, że jestem kipiącym szybkowarem kreatywności!
Czasami wręcz nie nadążam sama za sobą i swoimi pomysłami.
Kreatywność ta była przywalona nierozwiązanymi sprawami, lękami, osądami, kompleksami i emocjonalną biedą.
To one w pierwszej kolejności dobijały się do świadomości zabierając mi mój najlepszy czas antenowy.
Szczęśliwie najtrudniejsze i najbardziej mozolne procesy mam już za sobą.
Wiem to, bo jestem lekka.
Kiedy rano siedzę na łóżku i wyglądam na świerki za oknem, przychodzą do mnie pomysły, odpowiedzi, rozwiązania, a to wszystko w poczuciu pełni, zaufania i głębokiej radości istnienia.
Teraz to właśnie z tego miejsca w sobie żyję i działam.
Przekaz jest niebywale jasny i głośny. Po prostu mam pewność, co robić w następnej kolejności.
I do tego chciałabym Was zachęcić.
Ile potrafisz wysiedzieć w ciszy i nicnierobieniu, patrząc na ścianę albo wyglądając przez okno?
Bez jedzenia i picia, bez książki, bez telefonu, bez muzyki.
Co wtedy przychodzi? Jakie myśli, jakie uczucia, jakie pomysły?
Zapisz je!
Powtórz to zadanie nazajutrz. I nazajutrz. I nazajutrz.
Dobrej niedzieli!
Dziś Nów.
Ania napisał
Ach jak ja to teraz dobrze rozumiem. Pierwsza czesc wpisu 🙂 co do drugiej… to na tym pracuje:)!
ZW napisał
Kibicuję!!!