Przegapiłam tamten samolot i dotarłam na przyjęcie z opóźnieniem, a gdy weszłam do sali, pierwszą osobą która rzuciła mi się w oczy, była Su. Podeszłam do Niej później – przy zupie z dyni, a Ona powiedziała o aukcji. Była w niedogodnym czasie i uznałam, że w takim razie za rok. Tydzień później, na lunchu pod Zachętą, nadal utrzymywałam ten wariant, ale już dwa dni dalej byłam w innym miejscu, bo zatarł nam się silnik w samochodzie, a wcześniej wybuchł kran. Trzy tygodnie później, kiedy czas uczyniłam dogodnym, spytałam, czy mogę przyprowadzić towarzysza. Owszem, mogłam, a do naszego stolika dosiadł się pan Minister i tak już zostało. Nie, dziękuję za wino musujące. Poproszę herbatę. Przy stoliku obok, towarzystwo z Vogue’a bawiło się dyskretnie a dobrze. “Ja chcę do Vogue’a” – powiedział pan Minister, a ja przytaknęłam. W końcu to jeden z powodów, dla którego tam byłam. “Może wyślesz mi maila z tym, co tu wymyśliliśmy?” Wyślę. I czy znam nową siedzibę Desy, tuż obok Niego? A jak nie, no to mi pokaże. Sure. Pan aukcjonator -skądinąd właściciel całego przedsięwzięcia – spojrzał na mnie i uśmiechnął się tak szczerze, jak to rzadko bywa w tego typu okolicznościach, ale tamto wydarzenie miało szczególną aurę, więc spokojnie mogłam Mu oddać ten uśmiech i zupełnie bez lęku odwrócić się i ruszyć w stronę szatni, gdyż wieczór właśnie się wypełnił. Ale nie! Na dole, pani Zet rozdawała uściski, a na wiadomość o moim członkostwie odparła, że zapraszają na prywatne oprowadzenie po wystawie. W języku niemieckim, a jakże, mają takiego historyka sztuki. W piątek o 12-tej. Kiedy następnego dnia – przy kartoflach – koleżanka opowiedziała mi o biurze luksemburskim, nie byłam zdziwiona. Cóż, tak w końcu wybrałam, więc dlaczego miałoby dziwić, że tak właśnie się dzieje? Że prywatny odrzutowiec? No a jak niby zdążyć inaczej? W końcu tamten samolot przegapiłam mając go dosłownie pod nosem. Wieczorem jeszcze potwierdzenie z Zachęty. Pewnie. Dziękuję, do jutra. Po południu niebo nadal było stalowe, ale siedzieliśmy na zewnątrz przy fabryce czekolady i popijaliśmy gorące espresso doppio. Su – w sztucznym futrze w tenisistów – na odchodne rzuciła, że w sobotę są przecież Desa Design Days. Otwiera właściciel – cały w lokach i uśmiechach. Ok, dobrze. Nie, nie mamy żadnych planów. No to może odbierz nas taksówką? W końcu mieszkasz niemalże za rogiem, Su.
Historię mam, jaką mam.
Mój towarzysz ma 85 lat, ja – prawie 37.
Chyba żadne z nas nie kwalifikuje się do pojęcia “young”, ale i On i ja jesteśmy właśnie tam.
Nie mamy planów ani zobowiązań i dajemy się nieść, bo – wbrew temu, co u Dawida – fala jest wysoka.
Owszem, nie jest łatwo zaakceptować braki, ale kiedy to zrobisz, zaczniesz dostrzegać to, co jest.
Why worry about tomorrow? Zaczynam rozumieć, co oznacza “traveling light”.
Dodaj komentarz