Miałam dziś sen o sobie, dwóch mężczyznach, cioci Edycie i Ewie Świniarskiej.
To był sen o przykrym obowiązku, który zmusił mnie do opuszczenia rzeki życia, co z kolei doprowadziło do opuszczenia przez mężczyzn, którzy rozeszli się w tej rzece nie oglądając się na mnie ani nie biorąc odpowiedzialności za obowiązek, który ich także dotyczył.
Na końcu stałam sama na parkingu z tym przykrym obowiązkiem (to był samochód), a rzeka mnie ominęła, mężczyźni nie poczekali.
To był sen o tym, co teraz u mnie.
Jeśli przyjąć, że każda z osób we śnie reprezentuje jakiś aspekt mojej psychiki, to był to sen znakomicie oddający obszar, z którym się teraz borykam.
W piątek po południu wróciłam z Warszawy.
Pojechaliśmy tam we dwoje w środę, bo Mężczyzna miał jam taneczny, a ja w czwartek miałam ważne wydarzenie, w którym planowałam uczestniczyć.
O wydarzeniu na pewno napiszę w aktualnościach Sztuki Wolności na stronie internetowej fundacji, także zapraszam tam za kilka dni.
Tutaj skupię się na skutkach: dopiero dziś rano jako tako doszłam do siebie i swoich ulubionych fal mózgowych.
Odwołałam swój udział w Warsaw Gallery Weekend i nie mam już żadnych planów na ten rok.
Żadnych planów.
Nie wiem, kiedy znów pojadę do Warszawy.
Moja rzeka płynie teraz na wsi.
A w tłumie też jesteśmy sami…
W piątek, pod moja nieobecność, w CP trwał w najlepsze montaż drzwi. Jutro będzie kontynuacja w budynku fundacji. Przyjedzie także alpinista wycenić mycie okien na wysokościach, a ja wpłacę zaliczkę za materiał obiciowy, który w piątek wybrałam sobie na Woli. Aha, elektryk też przyjedzie. Mam do zamontowania kilkanaście lamp i kinkietów. A kiedy już uruchomimy ogrzewanie na jesień i przeniesiemy zestaw wypoczynkowy do fundacji, zmienię wystrój salonu. Dość konkretnie.
Dodaj komentarz