Ten motyw przewija się na blogu od początku, bo przewija się w moim życiu.
Ciepły, lazurowy ocean – a raczej po prostu akwen z ciepłą lazurową wodą, bo ten ocean dopowiedziałam sobie sama – zaczął mi się śnić chyba w 2015 roku. To były sny o mężczyznach – brunecie i blondynie. Jednemu z nich w snach towarzyszyła pochmurna pogoda wraz z burzliwymi ulewami, drugiemu – słońce i ja pływająca w tej ciepłej lazurowej wodzie.
Na początku brałam to bardzo dosłownie, ale szybko zorientowałam się, że to nie tak.
Później, kiedy w swoim życiu podjęłam już poważne decyzje o zmianach, te sny pojawiały się rzadziej, a z czasem zniknęli z nich mężczyźni i zostałam ja w tej ciepłej, przejrzystej wodzie. Za każdym razem jednak najważniejszym aspektem snu było to uczucie, które pozostawało ze mną jeszcze po przebudzeniu. To była wolność w połączeniu z bezgranicznym szczęściem, w którym się rozpływam. Tak jakby ta woda była i wolnością i szczęściem zarazem. Uwielbiałam te sny.
Nie pamiętam, kiedy był ostatni.
W tę niedzielę wstawiłam na bloga zdjęcia z Warszawy, popisałam sobie o nich z Niemieckim Bratem i usiadłam do doktoratu. Zastanawiałam się, który aspekt we mnie kreuje i przyciąga wściekłość i wrogie nastawienie tych mężczyzn, którzy śnili mi się kilka lat temu, którzy w takiej konfiguracji już mi się nie śnią, ale którzy są jak najbardziej realnymi osobami towarzyszącymi mi na mojej drodze życia. Wiem, że sama kreuję zachowanie innych ludzi wobec mnie. To miks moich oczekiwań opartych na dotychczasowych doświadczeniach oraz moich lęków, przekonań i osądów powoduje te a nie inne zachowania otaczających mnie ludzi. I nie obwiniam nikogo. Poszukałam nawet stosownego podcastu Abrahama, żeby rzucić światło na ten masochistyczny aspekt mojej osobowości. Posłuchałam przez chwilę, ale później jednak wróciłam do Struktur znaczeniowych haseł na transparentach słuchaczy Radia Maryja.
Godzinę później szłam boso w kierunku swojego ulubionego jeziorka, a wszystko we mnie śpiewało z radości. To zupełnie nieistotne dla mojego samopoczucia, co robią i mówią inni – pomyślałam. I don’t care, I swear… Było upalnie i sucho. Po tygodniowym pobycie w Warszawie dostrzegłam, jak bardzo już pożółkły liście malin, brzóz i jarzębów. Piasek na polnej drodze prowadzącej na północ był ciepły i miękki. Wszystko było idealne, czułam ogromną wdzięczność. Miłość, wdzięczność, podziw – takie słowa mój umysł ułożył w mantrę i powtarzał na okrągło, kiedy ja mijałam napełniający się gruzem wąwóz, błotnistą drogę przy ambonie i leśną ścieżkę usłaną cierniami krzewów jeżyn. O, było znacznie mniej komarów niż ostatnio…
Nad Głęboczkiem czekał na mnie Brunet. Właśnie miałam zejść w dół nad sam brzeg jeziora, kiedy…
Woda w Głęboczku była ciepła a orzeźwiająca. Miałam poczucie pływania w szmaragdowym mleku. Słońce paliło i oślepiało, wędkarz w oddali mówił coś o kormoranie. Pomyślałam, że kormoran – w tym miejscu i w tym czasie – był przepiękną manifestacją mojej mantry i niezmąconego żalem ani złością umysłu. A więc tak to jest być wolną. Wolność polega na tym, że to ty decydujesz, co myślisz i czujesz. Twoja reakcja na otaczający cię świat podlega twojej woli i nie musisz grać w nieswoje gry, których reguł nawet nie chcesz poznać. Dojrzała emocjonalnie kobieta jest jak skała, o którą mężczyzna z przyjemnością się rozbije – takie zdanie z pewnego bloga przeszło mi przez myśl. Płynęłam niespiesznie, woda przy brzegu była niezwykle ciepła, a jej kolor był tak niesamowity. Płynęłam sama i byłam kompletna i pełna. Miałam w sobie wszystko. Ale mamy Karaiby – powiedział Brunet, który właśnie wchodził do wody. I wtedy wszystko skupiło się niczym w soczewce. Oto byłam w samym środku swoich proroczych snów. To było dokładnie to – ta woda i to uczucie. Haha, a więc żaden tam ocean! Śnił mi się Głęboczek!
To znaczy…
Ciepły, lazurowy ocean to stan umysłu.
To metafora wolności i niezależności emocjonalnej od wszelkich czynników zewnętrznych.
To rozpłynięcie się w czasoprzestrzeni, przepływ, przyzwalanie, otrzymywanie przy jednoczesnym osadzeniu w sobie. Po ciepły, lazurowy ocean nie musisz lecieć na drugi koniec świata. Tam w końcu, po kilku dniach czy też tygodniach, dogonisz samą siebie. Lepiej mieć ten ocean najpierw w sobie.
Lato się kończy.
Pojutrze wylatuję na zachód, ale tak bardzo chcę jeszcze raz popływać w Głęboczku.
Look for me
Ala napisał
Jestem wieśniakiem i pochłaniają mnie wpisy z Idzbarka i okolic. Nic nie jest ciekawszego w Warszawie w Berlinie czy Brukseli niż czas tu i teraz na naszym lesie i okolicach. Napisz książkę, Bitte
Ala napisał
Dlaczego napisałam na naszym lesie? Przepraszam, sama widzisz jak to pochłania
ZW napisał
O, Alu, jak miło 🙂
A jaką chciałabyś przeczytać ode mnie książkę?
Powieść?
Ala napisał
Myślę że tak, czekam z niecierpliwością. Wiem że nie masz na to czasu dlatego nie poganiam ale może kiedyś w przyszłości.