Było jeszcze ciemno, kiedy po szóstej obudziłam się na powojennym, nieco twardym tapczanie w zakurzonym pokoiku od zachodu. Nad monitorem z jabłuszkiem Madonna Sykstyńska trzymała pulchne dzieciątko. Zamyślone, skrzydlate putta patrzyły w dal, hen za horyzont obrazka.
Sięgając po biały szlafrok do przepastnej, ciężkiej, dębowej szafy, pomyślałam o Kosołapkinie. W 2008 roku warszawski sąsiad podarował nam dwa malutkie króliczki – dwie siostry, jak miało się wkrótce okazać. Sąsiad hodował te śliczne pluszaki na handel oraz jako pokarm dla pytona, którego trzymał na pierwszym piętrze małego domku na Grochowie, tak więc Jego sympatia do mnie być może uratowała życie tym dwom futrzakom.
Towarzyszenie króliczym siostrom w dorastaniu okazało się wielce pouczającym doświadczeniem. Velikomis i Kosołapkin były bowiem przedstawicielkami zupełnie odmiennych szkół filozoficznych. Podczas gdy Veli była wiecznie tupiącym i warczącym gburem, Koso szybko zyskała przydomek Wujka Samo Dobro (kwestia płci u królików-miniaturek bywa trudna do rozstrzygnięcia, stąd te płynne tożsamości). Credo Kosołapkina była zasada, że jeśli czegoś nie można zwalczyć, to zawsze można to polizać. Zwariowana Kosołapkin biegła przez życie liżąc wszystko, co stawało na Jej drodze i przytulając się do tego. Velikomis natomiast walczyła fochem i pazurem.
Dzisiaj rano, po środku drogi pomiędzy Madonną a norweskim trollem, obudziłam się jako Kosołapkin.
Ujrzyj.
Zaakceptuj.
Puść.
It’s gonna be a bright, bright and sunshiny day.
Dodaj komentarz