– Jesteś chora?
-Nie… po prostu zmieniam sobie świadomość.
Leżałam zaspana w czerwonej pościeli od Palomy Picasso, kiedy AleMężczyzna wrócił z bazarku, gdzie zaopatrzył nas w żywność po tym, jak lokomotywa uderzyła w stado dzików i opóźniła Jego podróż z Berlina. To znaczy, pościel była zaprojektowana przez Palomę, ale sprezentowała mi ją niezapomniana Marlene – ta, która tak brutalnie cedziła przez zęby imię swojego kota: Lyly!!! Zawsze nas to bawiło i po dziś dzień pozostało to running gag w naszym domu rodzinnym, w którym tak swobodnie i w zupełnie niewymuszony sposób mieszały się języki polski i niemiecki. Kiedy dziesięć lat temu do pensjonatu trafił mały kotek istniało tylko jedno imię, jakie mógł otrzymać. A że był on płci męskiej, dodaliśmy męski rodzajnik i powstał Ten Lili.
Powietrze w Warszawie było mroźne, kiedy we wtorkowe południe przemierzałam centrum miasta – z Placu Zamkowego do YoJo, przez Plac Teatralny do Zachęty, następnie – mijając filharmonię – do Bordo, a później jeszcze do Vincenta, gdzie bezczelnie kupiłam sobie pszenno-żytnią bagietkę na zakwasie. Pierwszą połowę zjadłam w tramwaju. Później w Pustelni czekał już parujący obiad i ledwie zdążyłam posprzątać i zapalić świece, kiedy w mieszkaniu zabrzmiał dzwonek: Buddysta ze swoim arsenałem.
O godzinie 22:10 staliśmy naprzeciwko siebie i robiliśmy ćwiczenie tantryczne mające na celu połączenie się na poziomie czakr, co z kolei miało wzmocnić moje poczucie bezpieczeństwa wobec mężczyzn. Duża sprawa wśród polskich kobiet, jak na podstawie swojego doświadczenia klinicznego twierdzi Buddysta. – Uwielbiam z tobą pracować, to dla mnie taki zaszczyt – powiedział na odchodne i odjechał ze swoim mobilnym stołem do masażu. Zostałam sama. Zjadłam drugą połowę bagietki.
W środę, o 14-tej, wyglądałam przez okno w salonie i delektowałam się poczuciem, że oto zamknął się etap przejścia i integrowania tego, co rozpoczęło swój bieg trzydzieści lat temu. Spektakularnie się zamknął, żeby nie powiedzieć – eksplozyjnie. Poczułam wielką, wielką ulgę i ogromną wdzięczność. Dogłębne zmęczenie po tej szalonej podróży zrzucam stopniowo. To wszystko jednak pamiętając, że godzinę wcześniej, gdy wyszłam z taksówki, w podskokach podbiegł do mnie on:
-Uważam, że jesteśmy niewiarygodnymi szczęściarzami, że dane nam jest wspólnie przechodzić transformację świadomości.
-Dobrze żeś powiedziała. Tak!
Każdy koniec jest początkiem czegoś innego.
Chcemy być wyżej.
Dodaj komentarz