Le Chiffre czekał na mnie już w indyjskiej restauracji Yoga, kiedy po kolejnej podróży pociągiem dotarliśmy tam z walizkami.
– Pomyśl, On przyjechał specjalnie na tę audiencję u ciebie… – powiedział Holly we wtorek, ale ja nie miałam siły i musiałam przełożyć spotkanie na środę rano. Trzydniowa przeprawa kolejowa doprowadziła mnie do sytuacji, w której wszystko oprócz mojego najwyższego dobra stało się szczerze obojętne.
To jest ten moment.
Kiedy ciało jest fizycznie tak zmęczone, że na wszelkie sposoby domaga się uwagi i wypoczynku, kiedy umysł jest tak przesycony wrażeniami, że we współpracy z ciałem grozi ci zwymiotowaniem tego całego kalejdoskopu, który przyjęłaś do siebie wszystkimi zmysłami, wtedy właśnie masz niepowtarzalną okazję odpuścić i zobaczyć, co się stanie, kiedy niczego nie kontrolujesz.
Ciekawie jest tego w końcu doświadczać i puszczać to wszystko, aby zamieniło się w kolorowy, gwiezdny pył. Życie jak film. Filmy science fiction jak samo życie. Podobno teraz jest czas spadających gwiazd. W noc pełni w Wodniku są u mnie Holly i Su, a Sandra będzie grała na swoich instrumentach.
Wstałam dziś wcześnie, choć nie wiem dokładnie o której godzinie. Zjadłam lekkie śniadanie, pohuśtałam się w ogrodzie, wysiałam trawę, posprzątałam w rabatkach i zrobiłam zdjęcia. Goście byli w swoich pokojach, być może spali. W nocy chyba długo rozmawiali, podczas gdy ja poszłam do swoich komnat na piętrze. W tym miesiącu prawie bez przerwy mam gości – od 7. sierpnia aż do końca miesiąca. Potrzebuję zachować swoją rutynę wczesnego zasypiania i wstawania, kiedy nasturcje są jeszcze skąpane w rosie. Nie wiem, co przyniesie dzień, ale marzę o odkurzaniu.
Cztery lata temu odkryłam ten utwór na płycie, którą miałam od dawna w domu:
Zachwyciłam się niezmiernie.
Gdyby wtedy ktoś pokazał mi zdjęcia z mojego życia teraz…
Geez!
Dodaj komentarz