W czwartkowy poranek jechałam pierwszą klasą do Frankfurtu nad Odrą, a moje niewyspanie wylewało się ze mnie na cały przedział, w którym poza mną nie było nikogo. Rano najchętniej pierwszą klasą, żeby tylko nikt się do mnie nie odzywał.
Po dwóch godzinach maglowania Latino Caliente w końcu napisałam:
– Przez sen jakiś głos w mojej głowie powiedział “otrzymywanie – włącz”.
Mam taki głos…
– Otrzymywanie to matka. A później mężczyzna.
– Wiem. Jestem gotowa na mężczyznę.
Następnie przez trzy dni samotnie przemierzałam te setki kilometrów na zachód, wschód, północ.
W niedzielę Mężczyzna odebrał mnie z dworca i zawiózł do raju.
Tam mewa czarnogłowa polowała na rybki, które tłumnie kłębiły się w kępach traw przy brzegu. Krzyczała na nas, przeganiała przemierzające jezioro kaczki, ale gdy wysoko na niebie pojawił się orzeł bielik, nawet ta krzykliwa istota zamilkła. Patrzyliśmy na ten spektakl w zachwycie.
Zjadłam większość arbuza, którego mieliśmy w pudełku z żółtym wieczkiem. Podgryzaliśmy czipsy z dwóch torebek. Nie są już smażone w oleju palmowym, więc kupuję – na przykład w delikatesach nad jeziorem.
Tego dnia o 19. zasnęłam snem tak mocnym i głębokim, że wstałam dopiero 12 godzin później, gdy zielony dzięcioł zakończył swój poranny obchód z dziobem na szybie naszego spaceshipu.
Spokojnie, wyszedł z tego bez szwanku i odleciał skrzecząc swoją pieśń o krzywdzie, którą sam sobie wyrządził.
Tej nocy śnił mi się ktoś i był to sen co najmniej tak dobry, jak tamten o YoJo i koncercie.
Gdy zeszłam na dół, ciemne chmury kłębiły się już nad domem Bormana.
Na stole stał ogromny bukiet ze zbóż i chabrów.
W tle, w ogrodzie, odbywał się wybuch kwiatów jaśminu, pigwowca, maków, czarnego bzu, dzikiej róży i ligustra.
Włączono.
Dodaj komentarz