Druga strona medalu to życie miejskie, uprawiane w małych, ale bardzo intensywnych dawkach.
W sobotę pojechałam z Sandrą do Olsztyna na otwarcie drugiej siedziby Retro Szafy – sklepu z używaną odzieżą z Włoch. Dojechała do nas Marta z Sząbruka, a wieczorem jeszcze Dominika, która na co dzień mieszka w Krakowie, ale w tym tygodniu bawiła na Mazurach (m.in. w Crystal Palace, o czym tu nie wspominałam), a nawet obejrzała działki budowlane w Idzbarku…
W Retro Szafie kupiłam sobie kilka unikatów, po czym Sandra stanowczo pokierowała nas kilka domów dalej, do nowo otwartej paninoteki.
Ser Pecorino, Aperol, dżem z moreli albicocche? Bardzo proszę.
Są i delikatesy włoskie, aby zaopatrzyć się na czas w odosobnieniu. I chleb z włoskiej mąki, własnego wypieku, też jest.
Późniejsze popołudnie spędziłyśmy w restauracji pod zamkiem, po czym odwiozłam kobiety, a zimny sobotni wieczór spędziłam w samotności i w nowym wełnianym sweterku od Les Copains na werandzie domku Fundacji Sztuka Wolności.
No i co?
Więcej miasta, niż mam w wiejskim życiu, i tak już bym nie zniosła.
Dzisiaj podskoczę na chwilę do Ostródy, ale poza tym mam wiejskie wakacje aż do następnego poniedziałku.
Od środy ma być upał, więc dziś i jutro postaram się ogarnąć magiel i krawcową, aby z wolną głową skakać do Głęboczka…
Dodaj komentarz