Ostatni wpis z Sopotu cieszył się wyjątkową popularnością – zupełnie jakbyście czuli, że stoi za nim coś niewypowiedzianego. Tak, okazało się, że mój wyjazd do Sopotu miał zupełnie niespodziewane drugie dno. Nie będę o tym pisała.
Niech zdjęcia mówią.
Ależ tak!
Byłam tam sama, jak zwykle.
W piątek po spotkaniu/lunchu z trenerką NVC poszłam jeszcze do Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, w której w czwartkowy wieczór odbył się wernisaż. W piątek galeria była pusta, a wstęp był wolny. Obejrzałam niezwykła wystawę “Nazywam się Czerwień” z pracami wielkich artystek i artystów. Za namową pani w kasie weszłam także ponownie do przestrzeni wystawy Anny Królikiewicz. Rzeczywiście, wrażenie bez tłumów było zupełnie inne:
Dodaj komentarz