Przedwczoraj tak bardzo zostałam w “now”, że wieczorem nie potrafiłam zebrać się w sobie aby coś jeszcze napisać i zasnęłam w pełnym makijażu. Zdążyłam tylko wetrzeć ten tonik we włosy, co to go mam przez cztery tygodnie minimum wcierać, i – bang – wpadłam w pierzyny.
Następnego dnia, bogatsza o prawie jedenaście godzin snu, wstałam w zachwycie, a czekał na mnie już cały zestaw przyjemnych wiadomości.
To właśnie w sprawie planów styczniowych i w ogóle.
O tym w swoim czasie.
Dziś natomiast jest swój czas na coś, na co czekałam dość długo – Buddysta twierdzi, że być może nawet wiele żyć.
Dzisiaj jest też wigilia święta trzech bogiń, które zostało przekształcone w święto trzech króli. Jest to domknięcie tych dwunastu dni wokół przesilenia zimowego, w którym zwycięża światło, a my witamy nowy cykl i czas NOWego. The time is NOW.
Jak miło, że w końcu mogę zamieścić na blogu zdjęcie pomieszczenia oświetlonego pełnym słońcem. Przez ostatnie dni słońca było mało, a i ja byłam tak zatopiona w sobie, że zanim się zorientowałam, było już ciemno i znowu przyjeżdżała masażystka. Notabene, wczoraj była po raz ostatni, zrobiła zdjęcia i porównałyśmy efekty. Nie do wiary, ale rzeczywiście są. I mam na to dowody.
Zachwyt!
Dodaj komentarz