Siedzę w sypialni w Idzbarku, do okna zagląda mi koń.
Wszystko zwolniło, niemalże zatrzymało się.
Cisza.
Miałam dziś w planach wyjazd do Gdańska na krąg kobiet biznesu w Sztuce Wyboru, księgarnio-kawiarni z przestrzenią wystawienniczą i sklepem z polskim dizajnem i sztuką. Dla mnie to miejsce związane jest z doświadczaniem kobiecości i męskości, a raczej – ich braku. Pisałam tu o tym kilka miesięcy temu. To także miejsce, w którym w sierpniu 2016 roku kupiłam książkę Dom. Krótka historia idei autorstwa Witolda Rybczyńskiego, którą to książkę później czytałam w tejże właśnie sypialni, w której teraz siedzę.
W sierpniu 2016 roku opalałam się tutaj w promieniach słońca wpadających przez otwarte na oścież okna.
Miałam na sobie kwieciste bikini, siedziałam niemalże na parapecie i byłam wielce widoczna dla samochodów wiozących letników do pobliskiego pensjonatu. Było mi dobrze. Wbrew okolicznościom i oczekiwaniom wszystkich było mi błogo i znakomicie. To uczucie miało mnie później prowadzić przez meandry samorozwoju.
Jednego z tamtych mroczno-świetlistych dni dotarło do mnie przeczucie tego, co dzieje się teraz.
Było to zarówno ekscytujące, jak i przerażające. Na tamten moment nie miałam pojęcia, jak tutaj dojść, lecz poczułam, że dojdę. Nie potrafiłam zadecydować, czy powinnam się cieszyć czy raczej smucić, lecz wiedziałam już, że przyjdzie mi mówić i pisać o przemocy i seksualności. Oddzielnie i w połączeniu.
Swoje poniedziałkowe wystąpienie w Zachęcie (na temat przemocy), które tutaj jeszcze przytoczę, osnułam wokół mojej obserwacji i moich doświadczeń prowadzących mnie do konkluzji, że wychowujemy się i żyjemy w kulturze/społeczeństwie przemocy i gwałtu, w których od pierwszych dni życia uczy się człowieka ignorowania doznań płynących z ciała. Na tym właśnie polega element gwałtu, który niekoniecznie odbywa się w aspekcie seksualnym. Gwałt ów jest przekraczaniem granic – swoich własnych i cudzych.
Dysponując taką wiedzą nie mogłam zignorować zmęczenia płynącego z mojego ciała po miesięcznym podróżowaniu i zbieraniu doświadczeń. Już sobotę i niedzielę spędziłam w łóżku (w Warszawie) celem wykurowania przeziębienia, które chwilowo odebrało mi głos. Dziś poczułam to samo.
Odwołałam swoją obecność w Gdańsku.
Co ma być, to będzie.
Wszystko przychodzi do mnie z lekkością i radością.
Jestem obfitością.
Moja mantra na ten czas mroku do przesilenia.
W dniu przesilenia – Orgazm.
Jestem ciekawa tego wydarzenia, ale niczego nie antycypuję.
Patrząc wstecz widzę wyraźnie, że nie trzeba było ani wiedzieć, jak tu dojść, ani – tym bardziej – być przerażoną.
Wszystko to, co teraz odbieram jako piękne, rozwijające i przyjemne, przyszło do mnie z lekkością i radością.
I to jest mój drogowskaz – iść tam, gdzie lekko.
Przede mną piękna druga połowa dnia w pasiastej pościeli.
O! Przyszedł drugi koń…
PS Tytuł posta nawiązuje do Playlisty, którą stworzyłam ad hoc jako pasażerka, jadąc wczoraj z Warszawy do Idzbarka. Zajrzyjcie sobie na Spoti, to zrozumiecie. Nazywa się Misty night in Masovia. Tutaj jeden z utworów:
Dodaj komentarz