Wczoraj rozpoczęłam dzień około siódmej. Zeszłam na dół, uruchomiłam maszynę do kawy, umyłam borówki. O ósmej miał przyjechać kosiarz – tak, pojawił się w naszym życiu nowy kosiarz – więc nie mogłam zbyt długo leżeć w pościelach. Wzięłam prysznic, coś tam na siebie zarzuciłam i zaległam w leżaku za pałacem. Do porannej kawy czytam teraz autobiografię Mariny Abramović i akurat było tam o Jej początkach jako malarki. Malowała wypadki samochodowe. Odleciałam. Najpierw przypomniało mi się, jak na plaży w Budvie czytałam reportaż o Niej w New Yorkerze. Później jednak miałam przed oczyma już wyłącznie ten obraz spalonego samochodu, o którym tak plastycznie opowiadał mi Holger po tym, jak odbył swoją randkę artystyczną w paryskiej Fondation Louis Vuitton. Mówił, że nic w galerii nie wywarło na Nim takiego wrażenia, jak porzucony nieopodal wrak spalonego samochodu.
Później jednak przyszła książka, na którą czekałam od tygodni – “Spiritual partnership” Garego Zukava. Potem pracowałam nad doktoratem, aż w końcu zgłodnieliśmy i pojechaliśmy do Kątna.
Obiad w Kątnie to dla mnie synonim szczytu luksusu w mojej wiejskiej codzienności… Wprost ubóstwiam obiady na kempingu w Kątnie, a są to zawsze frytki z kapustą i okoniem z pieca. Chodzi o ten wakacyjny feeling, sami rozumiecie.
Jako że przezornie zabrałam wydruki fragmentów rozdziału, książki, a nawet strój kąpielowy, po obiedzie postanowiliśmy zobaczyć, w jakim stanie harcerze pozostawili Louisianę. Wyjechali stamtąd we wtorek.
Było dobrze.
Na drzewie przy wejściu do wody wisiała kartka:
Nawet pojawił się pomost!! O dzięki Wam, harcerki i harcerze!
Tyle że na środku malutkiej plaży było to:
Wenn das mal kein Zeichen ist!
Jetzt bitte Deins.
PS Kosiarz nie przyjechał, a samochód spalono tam po wyjeździe harcerzy. Prawdopodobnie zrobiła to żona właściciela samochodu… ajajaj, ktoś tu nie przeczytał “Spiritual relationship” Gary’ego Zukava.
Dodaj komentarz