Zrobiło się poważnie.
To już prawie cztery lata, odkąd wysłałam niektórym z Was czerwcowego newslettera “Zdrowy Wieśniak” z relacją znad Szeląga, nad który udałam się w ucieczce przed wizją spędzenia niedzieli w stylu Weź mnie na chrzciny do swojej rodziny.
Posypały się Wasze przychylne, entuzjastyczne wręcz odpowiedzi.
Aga napisała – Zakładaj bloga. Czuję sukces!
Kilka dni później, leżąc w trawie na naszym polu, wysłałam do Was maila z linkiem do pierwszego wpisu. Nie ma tam prawie tekstu, są za to nieco zamazane zdjęcia.
Później nastąpiły tygodnie pełne lęku i koszmarów.
Blog był w moim życiu pierwszą publiczną formą polszczyzny pisanej.
Niemalże całą edukację zdobyłam w Niemczech, więc to język niemiecki był dla mnie naturalnym środowiskiem wyrażania moich myśli na piśmie.
Pisanie w języku polskim strasznie mnie stresowało.
Nie do wiary, że to dopiero cztery lata.
Jak ja żyłam wcześniej?
Aga miała rację. Sukces nadszedł, tyle że w zupełnie nieoczywistej postaci.
Nie dostałam nigdy żadnych produktów do “przetestowania”, nikt nie zaproponował mi jakiejkolwiek współpracy, nie wyjechałam na Saharę w celu promowania nowej odsłony jakiejś pomadki do ust…
W zamian za to rozstałam się z mężem, przeżyłam wypalenie zawodowe, wydałam wszystkie oszczędności (a nawet limit na karcie kredytowej) i przetasowałam swoje relacje w życiu prywatnym i zawodowym, które to zresztą życia zaczęły bić jednym sercem. Zaczęłam robić dużo, bardzo dużo zdjęć. Zaczęłam pisać i publikować po polsku także poza blogiem, dostałam propozycję współpracy od Wysokich Obcasów, a nawet zostałam mianowana redaktorką naczelną pewnego olsztyńskiego zina. Zaczęłam żyć bezwzględnie i bezkompromisowo tak, jak tego chciałam całą sobą. Pokój, który wybudowaliśmy dla naszego przyszłego dziecka, zamieniłam na swój Pokój Artystyczny – na mój Własny Pokój. W końcu dokładnie to miałam na myśli nazywając tego bloga Zdrowy Wieśniak meets Virginia Woolf. To miał być mój własny pokój w sensie mentalnym. Uwierzcie, że stoczyłam o niego ogromną batalię – z najbliższymi i ze sobą samą.
Po półrocznej separacji zaprosiłam mężczyznę, z którym formalnie, w świetle prawa żyję w tak zwanym związku małżeńskim, z powrotem do domu, który razem wybudowaliśmy. Zaczęliśmy budować relację. Relację osób dojrzewających i prawie, prawie dorosłych. Gdyby nie separacja, nie wiedziałabym, jak lubię żyć – jak spędzać dzień, a jak noc. Nie potrafiłabym podążać swoją niepowtarzalną ścieżką, ponieważ mój wewnętrzny kompas nadal pozostawałby pod wpływem zewnętrznym. Nie umiałam żyć inaczej, dopóki nie zamieszkałam sama w wielkim, niewykończonym domu na krańcu wsi. Jak wiele dziewcząt w tym kraju zostałam wytresowana do służenia innym i wyczuwania cudzych emocji niczym najczulszy sejsmometr. To one miały wyznaczać rytm mojego dnia. Moje własne emocje pozostawały uśpione pod ścisłym pancerzem napięć mojego ciała, które dopiero przychodziło mi rozmasowywać. Ale najpierw trzeba je było poczuć…
Nadszedł zatem sukces tak przeogromny, że czasami nie potrafiłam go unieść.
Musiałam dopuszczać go do siebie w małych dawkach.
Zrobiło się poważnie.
Na serio piszę już doktorat i jeżdżę co miesiąc do Frankfurtu, aby tam przedstawiać swoje postępy w gronie innych doktorantek i doktorantów. Kolejnym takim przystankiem być może będzie także Oxford. Na dniach wyślę swój abstract i będę czekała na odpowiedź, czy zostanę zaproszona do przedstawienia swoich badań podczas warsztatów we wrześniu. Niezależnie od tego jestem już członkinią brytyjskiego towarzystwa British Association for Slavonic & Eastern European Studies. Niedawno wróciłam z corocznej konferencji towarzystwa w Cambridge.
Skończyłam z moim wcześniejszym zawodem tłumaczki przysięgłej i rozwijam biznes fotograficzno-muzyczny. Chociaż zamiast słowa biznes użyłabym tu chyba neologizmu biz-sens. Tu nie chodzi o pieniądze. Tu chodzi o sposób życia. Moje serce śpiewa, kiedy dostaję wstępną wersję teledysku z prośbą o uwagi, propozycje i – być może – pomysł na tytuł utworu. Całym sercem jestem z tymi muzykami.
Rok temu założyłam fundację, którą teraz rozwijam. Zapraszam do współpracy wolontariuszki i pracuję nad stroną internetową fundacji wraz ze sklepem. Przygotowuję też flagowy projekt fundacji, którym będzie portal internetowy o kobietach dla kobiet.
Od malutkiego bloga do portalu.
Zrobiło się poważnie.
Kto by pomyślał, że tak wiele z tych czynności i życiowych postępów wykonuję w łóżku?
Sama.
Ania napisał
Ja tez czuje sukces 🍸🦋🐠! Zrowywiesniak to dla mnie taka droga artysty, na ktorej stawiam pierwsze kroki. Niesamowita inspiracja- pisz tak dalej 👏
ZW napisał
Ojej, to takie miłe!🍀💞 Nawet nie wiesz, jak to dla mnie ważne akurat w tym momencie. Czasami zastanawiam się, czy to jeszcze ma sens, ale jak otrzymuję takie informacje zwrotne – i to od nowej czytelniczki – to przypominam sobie, że co jak co, ale właśnie dzielenie się ma największy sens w życiu.
Dziękuję za ten komentarz i za to, że dołączyłaś do Wieśniaka 😚 widzimy się wkrótce i bardzo się z tego cieszę💖
Ania napisał
A lozko – to wiadomo – niesamowite miejsce:)!
ZW napisał
Źródło wiecznej kreatywności🌺