Od tygodnia pławię się w nicnierobieniu i melancholii.
Nie mam żadnych terminów ani obowiązków i czuję się z tym fantastycznie.
Robię tylko to, na co ma ochotę moje ciało. Na przykład pranie. W pralce.
Do tego jedzenie dużych ilości orzechów laskowych, leżenie godzinami w sypialni, patrzenie się na deszcz przez otwarte okna.
Ale głównie jest to jednak leżenie bez jakichkolwiek napięć i obowiązków.
Bycie.
To efekt mojej ciężkiej pracy nad sobą.
Nicnierobienie to zwieńczenie różnych zajęć terapeutycznych, lektur, przemyśleń, rozmów.
Kiedyś uciekałam od niego w bycie wiecznie zajętą i wymaganiem tego samego od innych.
Niby po co mi dom o powierzchni 500 m2, he?
Był w tym element samoobrony przed tym, co przychodziło w nicnierobieniu.
Przychodziły rozpacz i ogromna tęsknota, które niezwłocznie spychałam na bok i szłam – dajmy na to – zmywać łazienkę.
To The Fortuneteller uświadomiła mi w 2017 roku, skąd mam w sobie wzorzec bezkresnej tęsknoty bez perspektyw na spełnienie – przenikającej beznadziei, że kiedykolwiek będzie lepiej.
Tylko, że co niby miałoby być lepiej? Co niby było źle w tym moim ślicznym wiejskim obrazku?
Nic.
To właśnie ten stary wzorzec grał we mnie jak zdarta płyta.
The Fortuneteller nazywa się tak nie bez powodu.
Jest ona psychoterapeutką i wykładowczynią na najbardziej renomowanej uczelni psychologicznej w Polsce, ale jest też tarocistką i jasnowidzką.
W to mi graj.
Sama mam przydomek Medium, więc musiałam tam trafić. I byłam dwukrotnie, w 2017 roku właśnie.
– Co się działo, kiedy miała pani 6-7 lat?
Tam coś się wydarzyło, co sprawia, że teraz, kiedy pani się budzi, zalewa panią fala rozpaczy i beznadziei.
Co to było?
-Nic szczególnego się wtedy nie działo.
Mieszkałam sobie na wsi z dziadkami, chodziłam na łąkę, miałam ukochanego psa Kubę…
Ojej…
Kiedy miałam 6-7 lat, mój tata wyjechał do Niemiec, a my miesiącami nie mieliśmy od Niego wieści.
Wiedzieliśmy tylko, że jest w jakimś obozie przejściowym.
Ciocia do dziś opowiada przez łzy, jak położyłam się na masce samochodu, żeby nie wyjechał.
To było 1 września 1989 roku…
I tak, jak wtedy u pani terapeutki spłynęła na mnie ta świadomość podskórnej rozpaczy, tak teraz, w tej oto chwili, pisząc ten wpis, zrozumiałam, co tu się wyprawia i dlaczego nic nie robię.
Damn!
Ten wpis miał być zupełnie o czymś innym, a wyszedł o tym.
Zostawię to tutaj, pomimo że to bardzo osobisty moment dotarcia do źródła traumy.
To znaczy, zostawię to tutaj właśnie dlatego.
Tak to działa – rozpoznanie i rozbrojenie traumy z przeszłości to praca detektywistyczna, a najlepszym przewodnikiem jest ciało.
To w ciele zapisane są poszlaki.
Tyle na razie, bo się strasznie poryczałam.
I o to w tym chodziło.
Kiedyś trzeba było to przeżyć, choćby 31 lat później.
Z tamtym czasem i tamtymi wydarzeniami związana jest ta piosenka i mam ją skonotowaną bardzo pozytywnie:
Teledysk wstrząsający.
Zawiera temat jak w pigułce.
Ania napisał
Lila jest w tym wieku … to musiał być dramat…
ZW napisał
I pewnie dlatego tego nie pamiętam.
Nic nie pamiętam z tamtego czasu, oprócz dnia, w którym dostaliśmy telegram o enigmatycznej treści, której nie potrafiliśmy rozszyfrować.
Rozumiesz? Pod kątem tego, co mi mówiłaś nad jeziorem?
Ania napisał
Tak… myśle o tym często
Zdrowy Wieśniak napisał
🙂
No to przyjdzie.
Już jest w polu.