Od kilku dni maluję na kolor gołębi elementy drewnianej ławki bujanej, a kiedy wczoraj ucieszyłam się, że już widać koniec tego malowania, znalazłam w garażu jeszcze więcej elementów. Goddammit!
Dni upływają mi na krzątaniu się po domu i ogrodzie oraz – a jakże – na obieraniu ziemniaków.
Ucząc się integrowania do mojej codzienności dziesiątków nowych roślin, z których kilkadziesiąt wymaga codziennego podlewania, nie mam natchnienia, aby wymyślać jakieś szczególne dania. Jemy głównie pieczone ziemniaki i jakąś surowiznę do tego. Teraz ogrody J. z I. i HaloHali obfitują w pomidory, ogórki i cukinie, także tak mniej więcej kształtuje się nasza dieta.
Wczoraj dotarło do mnie, że mam bardzo duży dom.
Wydarzyło się to wieczorem, kiedy zamykałam bramę i spojrzałam na Crystal Palace w łagodnym, wieczornym świetle. Wcześniej nie myślałam o nim w ten sposób. Po prostu był jaki był, a ja nie miałam potrzeby szufladkowania tego budynku w kategoriach określających rozmiary. Odkąd jednak powoli zagospodarowuję podwórko i tarasy, spędzam więcej czasu na zewnątrz – z widokiem na dom. Nabieram do niego dystansu, a i jego bryła jawi się inaczej w nowym otoczeniu.
Jeśli nie pada, to bardzo często przebywam na tym oto północnym tarasie, chociaż ostatnio też pod daszkiem domku gościnnego – malując bez końca te elementy huśtawki. Następnym razem kupię pomalowaną. Dziwny miałam pomysł, żeby zrobić to samodzielnie…
Dzisiaj kilka godzin spędzę w Ostródzie, a wieczorem przyjadą JuHo.
Pociągiem z Kolonii.
Na kolację będzie pieczona cukinia.
Dodaj komentarz