Wczoraj był taki dzień transferowy.
Dzień metabolizmu adrenaliny i zejścia do niższego biegu.
Był upał, a ja nawet nie pływałam. Ty przedstawiasz?
Nie byłam w stanie wygrzebać się z trawy przed domem.
Nie zrobiłam obiadu, nie posprzątałam w domu, nie pojechałam nad jezioro.
A jednak dokonałam czegoś wielce istotnego – przerzuciłam swoje własne kamienie milowe rozwoju, po czym założyłam spódnicę za kolano i poszłam do świetlicy wiejskiej na zebranie.
W swoim życiu w szpagacie balansuję pomiędzy dość skrajnymi sytuacjami, także po Oksfordzie i po przyjęciu u ambasadora przygotowuję cykl warsztatów pod nazwą “Kartofle i kiszonki”. A w drodze powrotnej ze świetlicy spotykam Nastolatkę, która ma już swoje pierwsze zaproszenie na warszawskie salony Kosmosu.
W tym szalonym biegu bardzo istotne jest zatrzymać się – w trawie czy też fotelu – i złapać pion, tak aby móc być sobie pojemnikiem dla swoich własnych emocji.
Aby nie wylewać ich na innych.
A już na pewno nie robić tego z tymi trudnymi emocjami. Tymi, które ich ranią.
Karma – bezglutenowa czy też nie – jest nieubłagana i wraca jak bumerang, więc uważaj, żeby nie dostać w twarz kiszonką tudzież kartoflami.
Been there, done that.
O tym były te kamienie, you know.
Dodaj komentarz