Jako w niebie, tak i na ziemi.
Jak na górze, tak na dole.
To co w środku, to na zewnątrz.
Lubię teraz być obserwatorką świata, bo świat wyświetla zawsze właśnie to.
Komunikacja werbalna to tylko taki malutki ułamek całości i często jej treść jest zgoła odwrotna do tego, co jest komunikowane pozawerbalnie. Lubię obserwować, bo to, co materialne, jest manifestacją niewidocznego. Słowa i sytuacje – wzniesione na metapoziom – są ciągłym, bezpośrednim komentarzem do bieżących wydarzeń. O tym zresztą jest ten blog.
Dwa tygodnie temu zamawiałam hotel w Brukseli, do której miałam dotrzeć w piątek 13 września.
Od kilku lat przy zamawianiu hoteli kieruję się intuicją. Moja mama robi tak samo, a na miejscu zawsze wychodzi na to, że intuicja pokierowała nas tam, gdzie mieszka ktoś dla nas istotny i z kim spotkamy się w danym mieście. Tak było w Bazylei, gdzie okazało się, że Stefka i Leo mieszkają 200 metrów od hotelu. Tak było w Rzymie (!), gdzie mieliśmy mieszkanie obok Flaminii, czego naprawdę nikt nie mógł przewidzieć, bo nikt świadomie nie wiedział, gdzie Ona mieszka. Nie inaczej było w Brukseli.
W Brukseli mieszkałam tuż przy ogrodzie.
Ogród botaniczny w Brukseli to miejsce przedziwne.
Mieści się poniżej poziomu ulic – zupełnie jakby był jakąś równoległą rzeczywistością, czymś niewypowiedzianym, ale przecież leżącym u podstaw, u stóp szklanych, zimnych domów finansjery, w których nie ma miejsca na takie fanaberie, jak ogród. Tam tylko konkret i fakty.
A ja zapraszam do siebie, do ogrodu.
Jest tu mnóstwo miejsca, jest piękne światło i jest dużo życia.
Owszem, są też drapieżne bestie, ale co z tego?
Przecież są zaśniedziałe i nieruchome.
To tylko atrapy pozornie strzegące wejścia do tego, czego i tak nie da się okiełznać.
Czy ktoś w ogóle daje się na to nabrać?
I co teraz jest możliwe?
Dodaj komentarz