Być może w niektórych z Was pozostał pewien niedosyt po moim niedzielnym wpisie o drzwiach i wnioskach płynących z 2019 roku.
Dlatego rozwinę dzisiaj wątek ostatniego wniosku, czyli “Ja”.
Wczoraj we śnie kołatały mi się po głowie słowa piosenki Fenix:
Wypuszczam cię, Feniksie, na wolność.
Płoń! Spalaj się!
Z taką myślą otworzyłam rano oczy i już wiedziałam, że przede mną kolejny nagły zwrot akcji.
Osoba, która jest na ścieżce rozwoju i w sposób odważny patrzy w oczy swojemu Ja kryjącemu się pod Ego niczym śledź w tradycyjnej polskiej sałatce śledź pod pierzynką majonezu, nieustannie staje przed życiowymi zakrętami. Te zmiany bywają tak dramatyczne, diametralne i drastyczne, że czasami aż wstyd się przyznać – przed sobą i innymi – że oto zmieniasz zdanie i rezygnujesz z czegoś, co dla niektórych może wydawać się ostatecznym spełnieniem marzeń. Dzieje się tak, ponieważ od marzenia do jego manifestacji upływa zazwyczaj trochę czasu – szczególnie, jeśli marzenie jest bardziej złożone niż np. frytki na śniadanie. Jeśli osoba marząca jest na ścieżce rozwoju, to istnieje duża szansa, że w tym czasie rozwinie i zmieni się. Wtedy może się okazać, że stare marzenia i plany już nie pasują. Przynależą do dawnej energii, minionej wibracji, w której częstotliwości już nie nadajesz. To samo, notabene, dotyczy relacji z ludźmi. Bywa, że przestajecie nadawać na tych samych falach.
Ja ostatnio mam sporo takich sytuacji.
Tak więc wczoraj rano obudziłam się i wiedziałam, że nie pojadę do Cambridge i nie wygłoszę swojego referatu na Robinson College. We wrześniu 2019 roku, w trakcie pobytu w Swansea, gdzie wygłaszałam prezentację na Swansea University, podjęłam decyzję o aplikowaniu na coroczną konferencję BASEES. Byłam tam w kwietniu 2019 roku, ale tylko jako słuchaczka. Nie prezentowałam niczego.
Tamten wyjazd był dla mnie arcyciekawy. Po raz pierwszy w życiu byłam w Cambridge, nocowałam na kampusie, w jednoosobowym, zimnym pokoju z łazienką na korytarzu, którą dzieliłam z inną osobą. Na śniadanie zamiast najeść się do syta, nabawiłam się strasznego kaszlu, ponieważ stołówka była wychłodzona i panowały w niej przeciągi. Po tym doświadczeniu musiałam wyruszyć w miasto w poszukiwaniu jedzenia, które nie zawierałoby w sobie glutenu, nabiału krowiego ani mięsa. Marzyłam także o smacznej kawie.
Centrum Cambridge okazało się urokliwe, acz nieduże i dość przewidywalne. Zdecydowanie bardziej podobały mi się parki poszczególnych cellege’ów. Konferencja skupiała starych wyjadaczy studiów wschodnioeuropejskich. Wśród wykładowców i panelistów byli m.in. Timothy Garton Ash, którego czytałam jeszcze na studiach na Viadrinie, i Michaił Chodorkowski. Wykłady, dyskusje i referaty dotyczyły a to islamskiego terroryzmu w Rosji, a to wielkiego głodu w Ukrainie, a to wojen na terenach postsowieckich. O żadnym z tych tematów nie chciałam i nie chcę słuchać. Żaden z tych tematów nie współgra z moją filozofią życiową mówiącą o tym, że wszystko jest pokarmem, a umysł przyciąga to, z czym ma do czynienia.
Byłam zaintrygowana tą konferencją, tym brytyjskim światem akademickim, a równocześnie nudziło mnie to wszystko dogłębnie i zmuszało do drzemek w ciągu dnia.
Na szczęście mój pokoik był na kampusie. W ciągu tych trzech dni spędziłam tam gros czasu.
Z uroczystej kolacji zwiałam jeszcze przed deserem.
Rozmowy o terroryzmie przy stole?
Dziękuję bardzo. Idę posłuchać Esther.
Z tego wydarzenia wyjechałam przemarznięta, z drapiącym gardłem i nieprzyjemnym kaszlem. Wyjechałam do Londynu, gdzie z kolei wszystko mnie drażniło i trudno było mi cieszyć się tym pobytem, na który zostałam tam zaproszona. Nawet sztuka w National Gallery pozostawiła mnie niewzruszoną.
To wszystko przypomniało mi się zatem wczoraj rano.
A do tego – kilka tysięcy złotych, jakie wydałam na ten weekendowy wyjazd.
Wewnątrz mnie toczył się dialog:
– I po co to?
– No, żeby wygłosić ten 20-minutowy wykład.
– I po co to?
– … Dla prestiżu???
– Seriously? A jakby to było odmówić wszystko i nie pojechać?
– OMGess!!! Tak! Tak! Tak! Nie pojechać! Wybieram.
Jeśli tam nie pojadę, to nie muszę teraz przygotowywać tej prezentacji, którą odwlekam już od dwóch miesięcy!
O Bogini, jak mnie się nie chce tam jechać, do tego zimna i tych nudów.
Jestem wolna! Mogę pisać doktorat, zamiast prezentacji o doktoracie.
Mogłabym nawet…
Mogłabym nawet pojechać do Bazylei na wystawę Hoppera!
Decyzję podjęłam sprawnie i w orgazmicznej radości przystąpiłam do swoich zajęć związanych z fundacją.
Na pierwszy ogień poszła ewidencja sprzedaży, potem oświadczenie do urzędu skarbowego.
Gdy odchodziłam od stołu, zawibrował telefon.
Wiadomość od mamy głosiła:
– My w piątek jedziemy do Bazylei na koncert Leonarda w sobotę. Właśnie zamawiam pokoje w hotelu Krafft.
Słucham?
Nie pozostało mi nic innego, jak odpisać:
– A ja? Ja też chcę do Bazylei!
– Dobrze. Zamawiam Ci pokój.
To się nazywa instant manifestation.
Amen.
PS Być może trudno jest Wam zrozumieć wymiar tego wydarzenia, więc postaram się wyjaśnić.
W Bazylei, w Fondation Beyeler, która w 2016 roku zainspirowała mnie do ufundowania mojej własnej fundacji, trwa właśnie wystawa Edwarda Hoppera. Jest to jeden z moich najukochańszych malarzy. Do obrazów Hoppera mam stosunek metafizyczny, a nawet pisałam o Jego twórczości na początku prowadzenia bloga. To był chyba pierwszy tak obszerny wpis.
W chwili, gdy dokonałam wyboru, że idę za głosem Ja a nie za głosem Ego, wybrałam ten metafizyczny wymiar życia oraz pełne zaufanie w to, że Ja wie więcej, niż Ego. Ono pokieruje mnie tam, gdzie pragnę dotrzeć, ponieważ wie dokładnie, jaki jest kolejny konieczny krok. Należy bezwzględnie podążać za Ja i robić to, za czym idzie orgazmiczna radość istnienia – nawet jeśli wydaje się to nielogiczne. Esther mówi o tym tutaj i – przyznaję – że tego podcastu słuchałam przedwczoraj przed snem.
Jeśli rezygnacja z konferencji naukowej w Cambridge oznacza wizytę na wystawie Hoppera, to … nie mam już więcej pytań, Wysoki Sądzie.
[…] z wniosków, pod tytułem “Ja”, opisałam tutaj. Dzisiaj chciałabym napisać coś […]