Kiedy byłam drobną, dziewięcioletnią dziewczynką, przydzielono nam mieszkanie w MieścieMilionerów. Do trzypokojowego nowego domu (60 m2) wprowadziliśmy się po spędzeniu 1,5 roku w Wohncontainer – doraźnym budownictwie przejściowym dla uchodźców i imigrantów, których na początku lat 90. Niemcy Zachodnie już nie miały gdzie mieścić. Ów kontener mieszkalny mieścił około 20 rodzin, które to rodziny mieszkały w pokoikach o powierzchni 14 m2. Kuchnia, toalety i prysznice były zbiorcze. Był też wspólny pokój z telewizorem.
Takie wtedy były nasze realia życiowe i cieszyliśmy się, że w ogóle mamy ten pokoik, ponieważ pierwsze 6 tygodni w RFN spędziliśmy w przyszkolnej sali sportowej, gdzie rodziny spały w malutkich boksach – bez drzwi, bez prywatności.
Dopiero niedawno – gdzieś w 2015 roku – zaczęłam sięgać pamięcią do tamtych lat i dostrzegać pewną ciągłość w tym, jak dzisiaj wyglądają moje życie i przestrzeń, w której funkcjonuję. Od dziecka nie cierpiałam kolonii, biwaków i wszelkich wyjazdów o warunkach polowych, gdzie trzeba było kąpać się we wspólnych łazienkach, korzystać ze wspólnej toalety i – nie daj Bogini – nocować w pokoju z obcymi ludźmi. To mogło wydawać się nieco posh z mojej strony, ale byłam w stanie zaakceptować nawet te kąśliwe komentarze a propos mojego rzekomego snobizmu – byle tylko nie bytować w wyżej wymienionych warunkach.
Dlatego też na pierwszym roku studiów zrobiłam wszystko, aby było mnie stać na samodzielny apartament w akademiku, który niezwłocznie urządziłam tak, aby czuć się tam dobrze i bezpiecznie. – Dwuosobowy prysznic – powiedział Hausmeister pokazując mi to luksusowe lokum z dużą nowoczesną łazienką. Wiedział, że odwiedza mnie młody mężczyzna i wcale nie wyczuwałam w tej uwadze niczego niestosownego. Hausmeister uwielbiał lokatorów i lokatorki królestwa, którym zarządzał. A my uwielbialiśmy Jego.
W 2012 roku zaczęłam rysować swój przyszły dom – dzisiejszy Crystal Palace.
Najpierw jednak zastanowiłam się, jak wygląda mój dzień i jak chciałabym, żeby wyglądał on w tym domu. Zaczęłam od kuchni z oknami od wschodu, później były salon od południa i sypialnia z oknami wychodzącymi na zachód – wiadomo. Na tamtym etapie życia dawałam sobie przestrzeń na to, że nadejdzie jeszcze dzień, kiedy zaproszę na ten świat dzieci. Zaprojektowałam zatem także dwa pokoje dziecięce z oddzielnymi łazienkami tocząc o nie prawdziwą batalię z architektem, który twierdził, że to stanowczo podniesie koszt inwestycji, a przecież jest zupełnie niepotrzebne. Z miłości do swoich nienarodzonych – ba, nawet niepoczętych – dzieci uparłam się jednak na te łazienki. Niech mają swoją przestrzeń!
Rysowałam i rysowałam, uwzględniając nasz rytm dnia (wszakże miałam zamieszkać w tym domu z mężczyzną, który korzystał z mojego dwuosobowego prysznica), aż w końcu wyszło mi, że nasz dom ma 480 m2.
Architekt zbladł.
9 łazienek?!
– Wiesz, ile to będzie kosztowało?
Wiedziałam. Akurat kalkulacje i obliczenia to moje ulubione zajęcie przed zaśnięciem, więc wstępny kosztorys domu miałam w małym paluszku.
I nic na to nie mogłam poradzić.
No, tyle kosztuje komfort, a ja poniżej komfortu nie zejdę, aczkolwiek dążę do luksusu.
1. stycznia 2020 roku minęły cztery lata, odkąd mieszkam w Crystal Palace.
Ostatnio rzadko bywam na blogu, a to dlatego, że dzieje się we mnie potężny proces, który został silnie przyspieszony ustawieniem Hellingerowskim, w jakim wzięłam udział 21. grudnia. Oprócz tego, jakby tego było mało, mniej więcej od początku grudnia nadzoruję budowę/remont. Fundacja Sztuka Wolności, której jestem fundatorką i prezeską, otrzymała bardzo dużą darowiznę, którą przeznacza na urządzenie sali warsztatowej oraz domku gościnnego. Mieszczą się one w części Crystal Palace, który de facto jest odrębnym budynkiem, połączonym korytarzem z naszym domem mieszkalnym.
Koordynowanie takiego remontu wraz z zamawianiem wszelkich materiałów budowlanych, wyposażenia dwóch (z tych słynnych dziewięciu) łazienek, dwóch zestawów schodów, podłogi dębowej i 5 par drzwi wewnętrznych, a także 2 par drzwi wejściowych wymagało ode mnie skupienia i uwagi, a kiedy przewaliły się największe zakupy i zamówienia, w tym tygodniu zarządziłam tapetowanie i malowanie kuchni. Nareszcie! Tapeta czekała od roku.
Tak więc tam byłam, gdy mnie nie było.
Ale to nie wszystko.
Tuż po powrocie z ustawienia, a dokładnie w trakcie dni obchodzonych w Polsce jako tak zwane Boże Narodzenie, przyszło do mnie niezwykłe, cudowne, nowe uczucie.
Był pierwszy dzień świąt, gdy na dole Mężczyzna rozpalił w kominku, podczas gdy ja w łóżku gorączkowo przeglądałam Instagram. Było tam mnóstwo zdjęć Kevina samego w domu i w Nowym Jorku oraz tony zdjęć luksusowych willi, wielkich choinek, złotych bombek i wielkich skarpet z prezentami. Przesuwałam palcem po wyświetlaczu i czułam, że moje barki i łopatki coraz bardziej odprężają się i oddają ciężar ściance działowej ozdobionej tapetą w monstery.
Zeszłam na dół, gdzie ogień już buzował w kominku, położyłam się na skórzanej kanapie – bardzo blisko tego spektaklu, spojrzałam w górę, ku biblioteczce na antresoli. Poczułam się jak w latach 90. To znaczy, poczułam uczucie, które miałam w latach 90. oglądając amerykańskie filmy i wille zamożnych państwa, dla których pracowali moi rodzice i które to wille czasami miałam przyjemność odwiedzać. Niezwykłe to było doznanie, bo oto właśnie zakrzywiono czasoprzestrzeń, wymieszano czas i miejsca w wielkim, kosmicznym kotle i nagle drobna dziewięcioletnia dziewczynka znalazła się w Crystal Palace, ale to dorosła, nadal drobna, Olga poczuła – jestem w domu.
Tyle lat tęskniłam za tą chwilą nie wiedząc w ogóle, że to za nią tęsknię.
Rocket of desire, którą wystrzeliłam w kosmos w latach 90., właśnie wylądowała.
A więc TAK jest, gdy jesteś ready to be ready i otrzymujesz to, o co poprosiłaś.
Usuwasz opór i okazuje się, że wszystko już jest wykreowane i czeka na moment, w którym przestaniesz się od tego odcinać. Ja wykreowałam jako dziewczynka i przez tyle lat tęskniłam.
O Bogini!
Zaprawdę powiadam Wam, nie znam piękniejszego uczucia.
Abraham mówi o tym Sweet Spot i jest to trafne określenie.
Jest to uczucie najgłębszego zespolenia ze sobą, powrót do duchowego domu, powrót do siebie i najwyższe przyrzeczenie, że odtąd już tylko razem.
Być może stąd pomysł na małżeństwo?
Tę nędzną namiastkę zaślubin ze swoją Wewnętrzną Istotą, która nigdy, przenigdy nie zakończy tęsknoty, a może być jedynie pogonią za marchewką, która zawsze pozostanie dalej, niż na wyciągnięcie ręki?
Whatever.
Raport o małżeństwie napisany, niech idzie w kosmos, podczas gdy ja przestaję doświadczać.
Ania napisał
Super zdjecia👌 Lubie zimowe widoki z Cristal Palace 🙂 W zeszlym roku przy takich widokach, mniej wiecej o tej porze roku, oraz pysznej kawie podjelam wazne decyzje zyciowe 🦌🦌🦌. Lubie do tego wracac 🙂
ZW napisał
Haha 🙂 niczym grom z jasnego nieba spadły te decyzje 🙂
Pięknie!
Pozdrawiam Cię. Właśnie siedzę przed tym wielkim oknem i poprawiam fragment doktoratu.