– Czy zastałem małżonkę Zofię?
Właśnie domykałam walizkę w spaceship’ie, kiedy z dołu dobiegło mnie to pytanie. Brzmiało absurdalnie. Kto i dlaczego miałby …
I wszystko jasne. Rzuciłam walizkę w kąt i zbiegłam na dół krzycząc – Człowiek z Żelazaaaaaaaaaa!!!
Człowiek z Żelaza nie zmienił się wcale. Kiedy to my się widzieliśmy? Kiedy przywoził mi tę podpisaną płytę z okazji tamtych urodzin? Może miesiąc później? To była bardzo szybka wymiana zdań, bo za chwilę miałam wyjeżdżać w podróż do Paryża, ale umówiliśmy się na spotkanie w tym tygodniu. Na “gejowską latte”, to be exact, ale to już nie mój cytat.
I kiedy wczoraj w St. Jabłonkach mój mózg sprawnie schodził z metropolitalnych wyżyn adrenaliny, przypomniało mi się tamto lato…
Lato, po którym skończyłam 30 lat, pełne było osobliwych wypadków. W tygodniu, w którym na słońcu wystąpiły plamy, pewien bokserski kolega Człowieka z Żelaza próbował popełnić samobójstwo, Amy Winehouse zeszła z tego świata, a jakiś norweski szaleniec dokonał wielokrotnego zabójstwa na grupie kilkudziesięciu młodych ludzi bawiących się na wyspie Utøya. Kilka dni później, z naszego podwórka skradziono samochód, a dwie kolejne noce przynosiły następne próby kradzieży. W końcu doszło do tego, że LaMamma i ja (J. musiał odwieźć pozbawionego samochodu letnika do Niemiec) zarządziłyśmy nocną barykadę parkingu ciągnikiem i przyczepą. Wszystko za sprawą końca kar pozbawienia wolności lokalnych rzezimieszków. Koronacją tego przeraźliwego czasu była noc, w której przez sen zadzwoniłam na komisariat i powiadomiłam policję o strzelaninie, której w ogóle nie było. Obudziłam się mówiąc do policjanta…
Tego lata pracowałam jak szalona tłumacząc informacje o wyrokach obywateli i obywatelek RP, którzy zostali skazani w krajach niemieckojęzycznych. Góry dokumentów do podstęplowania, krótkie terminy i pękające w szwach repertorium tłumaczki przysięgłej. W tym wszystkim jednak był jeden niezmącony, stały punkt odniesienia – codziennie po kolacji Człowiek z Żelaza i ja jechaliśmy “na PTTK”, gdzie zrzucaliśmy z siebie ubrania (które zgarniał kierowca – nie pytajcie) i płynęliśmy 1,5 km przez Szeląg, hen do Andersa. Człowiek z Żelaza w piance. Kobieta z Mazur na hardkorze – w oldskulowym stroju Adidasa.
Do lata, w którym Człowiek z Żelaza zabrał mnie na Reggae Festival, czułam się dość niewyględna i niewidzialna, choć przecież zawsze byłam dostrzegana, do czego jednak w ogóle nie zdążyłam dorosnąć. Pięć tygodni z Człowiekiem z Żelaza, który jest ode mnie starszy o kilkanaście lat, diametralnie zmieniło moją perspektywę. Notabene, to On wiózł mnie do Warszawy na koncert Erykah Badu.
Kiedy później – pod koniec sierpnia – odwiedzałam koleżankę w Ostródzie, na Jej balkonie przy stadionie miejskim zrozumiałam, że lato, w którym występowały plamy na słońcu, było latem, w którym dotarło do mnie, że jestem dorosła.
Miałam niespełna 30 lat i za chwilę, za moment odkryłam Rzym, Ibizę i Formenterę, a wraz z nimi – nietolerancje pokarmowe.

Wróciłam.
I mam kontakt.
Dodaj komentarz