– OMG. Przesz masz bonżurkę jak z Sex and the City! Absolutely NY.
Taka wiadomość otworzyła się jako pierwsza, kiedy przed chwilą włączyłam internet w telefonie. Na dowód załączone było zdjęcie:
Zaiste!
Gwoli ścisłości – jest to szlafrok jedwabny, z miasteczka Interlaken w Szwajcarii, gdzie bawiłam dwa lata temu, a kelner przynosił mi do pokoju frytki pod srebrnym kloszem.
Pamiętacie akcję?
Anyway.
Siedzę w spaceshipie, dziś niebo jest zachmurzone, a większość liści spadło wczoraj.
Jest spokój.
Wczoraj doznałam wstrząsającego wglądu po wieczorze z szamanem, czy też raczej Marakame z ludu Wixárika zamieszkującego ziemie znajdujące się dziś na terenie Meksyku.
Sama nie wiem, dlaczego pojechałam na to spotkanie, które poprzedzone było projekcją filmu. Przecież ja nie oglądam filmów i bronię się przed tym jak mogę. Siedząc w sali kameralnej amfiteatru, w której rok temu prowadziłam ostatni prowadzony wspólnie przeze mnie i Darka wieczór promocyjny zina Papierówka, zadawałam sobie to pytanie over and over again. Po co mi to było?
Tytuł filmu sugerował, że dowiem się czegoś o roślinie zwanej pejotlem, o której dowiedziałam się od pewnej kobiety, która jej skosztowała. Ów sekulent wytwarza meskalinę, a więc substancję psychoaktywną, a wśród ludu Wixárika uchodzi za świętą roślinę, zażywaną rytualnie. Notabene, Stanisław Ignacy Witkiewicz zwany Witkacym był stałym konsumentem tego kaktusa i tworzył pod jego wpływem te słynne portrety. Opisał jego działanie w dziele Nikotyna, Alkohol, Kokaina, Peyotl, Morfina, Eter.
Niestety film poświęcony jest głównie działaniom korporacji, które na terenach pustynnych, na których rośnie pejotl, wydobywają rudę srebra i chcą wydobywać jej znacznie więcej, co z kolei wymaga zniszczenia pustyni i tego unikatowego ekosystemu. Owszem, było też o pejotlu, ale ja odebrałam ten film raczej jako dokument o gospodarce rabunkowej mentalnych żebraków, którzy wolą sobie trzymać w kredensie srebrną monetę z papieżem, aniżeli cieszyć się nienaruszonym środowiskiem naturalnym i jego oszołamiająca obfitością. Przedstawiony w dokumencie rdzenny lud Wixárika jawił mi się jako pozbawiony wewnętrznej mocy relikt z czasów, w które i tak już nikt nie wierzy, ponieważ każdy przyjął narrację o miejscach pracy i ich domniemanej wartości dla ludzkości. Tak, w nazistowskich obozach zagłady też były miejsca pracy dla porządnych obywateli rzeszy…
Nędza, piwo z kukurydzy i zasmarkane dzieci w pustynnym pyle – oto główny obraz jaki utrwalił mi się w pamięci. Nie widziałam w tym filmie bogactwa, jakie płynie z połączenia z przyrodą. Nie widziałam radości. Były pomarszczone, bezzębne głowy. Nie byłam w stanie tego znieść i wyszłam przed zakończeniem filmu. Nie doczekałam spotkania z szamanem. Co to za szaman – pomyślałam – który swoim potężnym umysłem kreuje nędzę?
Kiedy wracałam samochodem do domu, poczułam, że chcę pojechać przez Stare Jabłonki. A może zobaczę jakieś zwierzęta? – pomyślałam. Na środku wsi, tuż za kościołem, zatrzymałam samochód na środku wiejskiej drogi. Przede mną odbywał się magiczny spektakl – z nieba leciały płatki złota, a asfalt pokryty był złotą poświatą:
– Niesamowite – pomyślałam – a więc u nas z nieba pada złoto i ktokolwiek ma tu jeszcze czelność narzekać? Powoli jechałam dalej, przez nocną, uśpiona miejscowość, która latem gości turystki i turystów z całego świata. I z każdym kilometrem było coraz lepiej:
Twój umysł jest w stanie wytworzyć wszystko.
Co wybierasz?
Osmarkane dzieci i piwo z kukurydzy na pustynnym piachu czy deszcz złota z nieba?
Zdecyduj się, honey, bo wybór należy wyłącznie do Ciebie.
A teraz, moje drogie, ubiorę się i pójdę tam tarzać się w złocie.
Paaaaaa!
Dodaj komentarz