To był nasz świat.
Homegirl chciała zdobyć numer do Maksa i tam dzwonić.
Notabene, wyglądała całkiem jak Joy.
Prześliczna Homegirl, przy której czułam się jak ten gałgan,
jak ten wiejski Chewbacca: cała z włosów na rękach i nogach, których Ona nie miała!
Jeździłyśmy do Kolonii na koncerty, raz nawet nocowałyśmy tam na dworcu, bo uciekł nam ostatni pociąg.
Stał tam w kącie ten zajarany Afrob – zupełnie jak w tym teledysku.
Kochałam Homegirl wielką miłością, zupełnie jak w Swing Time.
Później, kiedyś w 1999 roku, Pia i ja stałyśmy w kolejce po frytki.
Było to gdzieś koło dworca, po drodze do epickiego Enterprise Records, kiedy z głośników popłynęło to, a my zamarłyśmy w trwodze:
I Homegirl i później Pia i tym bardziej ja podziwiałyśmy Maksa za niebotyczny dar liryczny.
Niektórych rzeczy jeszcze nie rozumiałyśmy, żadna z nas nie miała internetu i zdarzało nam się jeździć tramwajem nr U75 do biblioteki miejskiej w Düsseldorfie – zaraz za dworcem – żeby sprawdzić co trudniejsze zagadnienia. Na przykład takiego Plutarcha albo la bandiera rossa i Che Guevarę.
Tak to było w latach 90-tych, a dziś siedzę w salonie i mam wysyp tekstów do Papierówki, a najbardziej chyba cieszę się z Pierdolenia o niczym – opisu nieszczęśliwej miłości z perspektywy mężczyzny.
Dodaj komentarz